Dolmusz to taki niewielki osobowy busik, który działa na podobnej zasadzie jak nasza komunikacja miejsca. Ale jest jedna niewielka różnica. Dolmusz zatrzymuje się gdzie chce a właściwie gdzie chcą jedo pasażerowie. Nieważne czy jest to zakręt, lewy pas kilkupasmowej jezdni czy środek ronda. Próbowałam zrobić zdjęcia dolmuszy jak zatrzymują się w wąskich jednokierunkowych uliczkach blokując całkowicie ruch, ale chyba mi sie nie udało.
Na zdjęciach widać za to jak gęsto poustawiane są budynki. Uliczki w tym miejscu były bardzo wąskie. Chyba dlatego tureccy kierowcy potrafią minąć się w odstepie kilku centumetrow. Dla mnie strach zaglądał w oczy jak rozpędzony samochód przejechał obok mnie i aż czułam "oddech" jego lusterka bocznego.
Przed nami bazar. Taki widok nie trafia się często. Wyrastająca tuż za bazarem góra robi niesamowite wrażenie. Niestety zdjęcie nie jest w stanie pokazać właściwej perspektywy.
A na bazarze... mydło i powidło. Niestety nie zdążyłyśmy zajść na część warzywną, żeby posłuchać sprzedawców zapraszających do zakupu. Za to w części odzieżowej też wcale nam się nie nudziło. Najzabawniejszy wydał mi sie widok stoiska ze skarpetkami. Jak suszące się makarony zwisały i powiewały :)
Wracając do domu zaszłyśmy na manty. To była taka minirestauracja a raczej bar mleczny gdzie można było za niewielkie pieniądze zjeść domowe jedzenie. My zamówiłyśmy sarme, manty, których przygotowanie można było zobaczyć, ciğbörek (czyli czybureki, ku mojemu zaskoczeniu bardzo podobne do tych, które sama kiedyś przygotowałam), içli köfte, czyli coś w rodzaju pierożka z kaszy bulgur z farszem mięsnym. Jeśli sarma i ciğbörek były smaczne, içli köfte był nową ciekawą potrawą to manty były REWELACYJNE! W życiu nie jadłam takich smacznych. Niestety nie mam ich na zdjęciach bo bateria w aparacie wyczerpała się, ale zrobiłam zdjęcia telefonem, więc jeśli nie pójdziemy tam drugi raz to po powrocie do Polski wstawie specjalny post o mantach.